poniedziałek, 3 lutego 2014

La Reveuse



   Historia Jeana de Sainte-Colombe'a, opowiedziana we "Wszystkich porankach świata" cały czas brzmi. Muzyką,  oczekiwaniem, wstrzymanym oddechem, ciszą. To właśnie cisza rysuje kontur, w którym mieści się chropowaty, zawieszony między niebem a ziemią dźwięk gamby, cała substancja, z której genialny, stary mistrz tworzył swój świat. 

   Gdzieś na uboczu, daleko od zgiełku świata jest dom. Mieszka w nim rodzina - mąż, żona i dwie córki. Żona choruje, nie ma sił, by wstać. Leży i odlicza chwile, które jej zostały. Cicha, rozpaczliwa miłość, utopiona w zaciętym milczeniu, oczekiwanie, cień nadziei. Pewnego wieczoru nadchodzi wezwanie, prośba. Na przekór sobie mistrz wyrusza do przyjaciela, który umiera i przed śmiercią chce, pragnie muzyki, głosu gamby. 
    Późną nocą Sainte-Colombe wraca do domu. Spóźnia się...
Po śmierci żony, której nie zdążył pożegnać, zamyka się w sobie. Nie gra, milczy, unika ludzi. Pewnego dnia do jego drzwi puka młody człowiek - zakochany w muzyce i dźwięku gamby tak, jak on sam dawno temu. Tym młodym, dumnym człowiekiem jest Marin Marais...

   Tak zaczyna się książka Pascala Quignarda i film Alaina Corneau... Jak wszystkie mocne, ważne historie - opowiada o miłości, zdradzie i zemście. 
    Tytułowa "Marzycielka" - La Reveuse, wpatrzona we wszystkie poranki świata, to obraz tęsknoty, kompozycja, która w filmie gra szczególną rolę. Wsłuchany w jej frazy tysięczny raz czułem kompletny bezwład, stan zawieszenia między realnością "teraz", a chwilą, iskrą , której nie uwzględnili architekci Czasu. Widziałem sceny, kiedy Marin Marais, zakochany w muzyce zapomina o prawdziwej miłości, traci ją...
     "Wszystkie poranki świata" to świat zatrzymany, jak obraz Georgesa de La Tour'a, magicznie namalowany płomień świecy. Ujęcia filmowe jak martwe natury flamandzkich mistrzów, zupełnie przeczące dynamice ruchomych obrazów, cudownie współgrające z mistrzowskimi interpretacjami Jordi Savalla.

"Każdy z poranków świata przychodzi raz tylko, wszystkie mijają bezpowrotnie..."

2 komentarze:

  1. Dla mnie film Corneau to jeden z silniejszych wstrząsów młodości i szeroko otwarta brama do cudownego świata muzyki... nie tylko Sainte-Colombe'a i Marais'a, ale i samego Bacha. Viola da gamba... a potem klawesyn i wiele, wiele innych doznań.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak - "wstrząs" to dobre słowo... Światłoczułość i delikatna poetyka zewnętrznej warstwy tego filmu kontrastuje z niesamowitą siłą samej opowieści. Naturalistycznej i nie oszczędzającej widza (słuchacza). Za piękno płaci się wysoką cenę, za komfort samotnika, wygnańca i bezkompromisowego artysty - tym bardziej.
    Długo nie mogłem się otrząsnąć po tym filmie...

    Pozdrawiam serdecznie :-)
    P.

    OdpowiedzUsuń