sobota, 11 stycznia 2014

Learning To Fly





Dawno, dawno temu...
(Tak zaczynam wspominać, czując, że z każdym słowem przybywa mi lat - nie tych, które mijają rozdrobnione w minutach, sekundach teraźniejszości jak w złotym pyle, szepcie klepsydry, ale tych, które zostały za mną, i teraz, kiedy o nich myślę a w myśleniu tym budzi się tęsknota - dopiero teraz czuję ich ciężar, jak chłód kamienia, kruchy, nieodwracalny, odmierzający kolejny odcinek drogi, kiedyś nieskończonej. Muzyka pozwala wrócić i dotknąć tamtych chwil, o których trudno pisać, bo słowa nie umieją nadążyć za magią znaczeń, odczuć, które gdzieś się gromadzą i zaskakują świeżością, pewnością i wiernością niuansów - wystarczy usłyszeć frazę, akord, dźwięk, by to wszystko eksplodowało, ogarnęło, zawładnęło świadomością, zatrzymało bicie serca i cały świat na ułamek sekundy. Idę za muzyką, przywołuję obrazy, wędruję w czasie. Zapraszam do tej wędrówki, niech wspomnienia splatają się w mozaikę dźwięków i obrazów - drogowskazów  historii ludzi i zdarzeń zapomnianych, straconych, przehulanych, wyśnionych...)
...trzymaliśmy się zawsze razem. Nie żeby od razu przyjaźń, nikt z nas tego słowa nie wypowiadał. Może czuliśmy, że jest zbyt ważne, żeby nieopatrznie odsłaniać jego tajemnicę, a może zwyczajnie o tym nie myśleliśmy... Muzyka, rysunki, fotografie, książki, żagle - czas płynął wartkim strumieniem, żywo, jak be-bopowe frazy, a lato było piękne, pachnące zmurszałym, wilgotnym  drewnem pomostu nad jeziorem, porannymi mgłami, które nas nie witały, lecz żegnały po całonocnych rozmowach... Paliliśmy papierosy "Kapitańskie", przekazując je sobie jak indiańskie kalumety, a w powietrzu brzmiały, jakby zadomowione tam od zawsze, frazy "A Momentary Lapse Of Reason" Floydów. Porysowana, pozbawiona pudełka kaseta, z napisanym piórem tytułem -  i niesamowite "Learning To Fly", śpiewane, nucone, przeżywane tysięczny raz, jakby to był ten pierwszy...
Ice is forming on the tips of my wings
Unheeded warnings, I thought I thought of everything
No navigator to find my way home
Unladen, empty, and turned to stone
A soul in tension that's learning to fly
Condition: grounded - determined to try
Can't keep my eyes from the circling skies
Tongue-tied and twisted; just an earth-bound misfit, I...
           To było piękne lato. I miejsce - brzmiące koncertami dobrych zespołów, które przyjeżdżały w gościnę niespodziewanie, grały swoją muzykę wieczorami nad jeziorem, a rano nie było po nich śladu. My w tym wszystkim - młodzi, skłóceni albo sprzymierzeni braterstwem krwi, wierzący w swoje ideały, szukający granic... Godzinami buszowaliśmy po jeziorze małymi "Karinami", zawijaliśmy nieprzepisowo do pobliskiej przystani na piwo (jeden lub dwóch załogantów obowiązkowo zostawało na pokładzie, żeby zachować pion i nie drażnić żywiołu...), wdychaliśmy zapach trzcin i wody i uczyliśmy się muzyki nieba.
Małe miasteczko tętniło życiem na okrągło - każdy mógł znaleźć coś dla siebie i kogoś, z kim mógłby o tym pogadać. Przystań, ciemnia, pracownia malarska, sala prób, sprzęt, nauczyciele (niewiele od nas starsi, ale świetni, doświadczeni w swoich dziedzinach i w każdej chwili służący radą) - to było jak piękny sen... Nic dziwnego, że nasza paczka tak się zgrała, że właściwie się nie rozstawaliśmy... Przy braterstwie, którego doświadczyliśmy wówczas (czasem zastanawiam się, czy to się wydarzyło naprawdę) dzisiejsze pojęcie: "integracja" -  z całym lepkim kontekstem wyjazdów, zgrupowań i hulanek, podczas których zapomina się o innych i o sobie (rano zostaje majaczący w tyle skacowanej czaszki wstyd - ale i on pomału karłowacieje i zanika) jest po prostu obelgą.

Wiele jesieni później, kiedy jedno z nas odeszło, na własne życzenie i ostatecznie, poczułem, że muzyka tej piosenki przestała grać. Niedawno zabrzmiała znowu, z niespodziewanej przyczyny. Ale to już zupełnie inna historia...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz