Dawno,
dawno temu...
(Tak zaczynam wspominać, czując, że z każdym słowem przybywa mi
lat - nie tych, które mijają rozdrobnione w minutach, sekundach teraźniejszości
jak w złotym pyle, szepcie klepsydry, ale tych, które zostały za mną, i teraz,
kiedy o nich myślę a w myśleniu tym budzi się tęsknota - dopiero teraz czuję
ich ciężar, jak chłód kamienia, kruchy, nieodwracalny, odmierzający kolejny
odcinek drogi, kiedyś nieskończonej. Muzyka pozwala wrócić i dotknąć tamtych
chwil, o których trudno pisać, bo słowa nie umieją nadążyć za magią znaczeń,
odczuć, które gdzieś się gromadzą i zaskakują świeżością, pewnością i
wiernością niuansów - wystarczy usłyszeć frazę, akord, dźwięk, by to wszystko
eksplodowało, ogarnęło, zawładnęło świadomością, zatrzymało bicie serca i cały
świat na ułamek sekundy. Idę za muzyką, przywołuję obrazy, wędruję w czasie.
Zapraszam do tej wędrówki, niech wspomnienia splatają się w mozaikę dźwięków i
obrazów - drogowskazów historii ludzi i zdarzeń zapomnianych, straconych,
przehulanych, wyśnionych...)
...trzymaliśmy się zawsze razem. Nie żeby od razu
przyjaźń, nikt z nas tego słowa nie wypowiadał. Może czuliśmy, że jest zbyt
ważne, żeby nieopatrznie odsłaniać jego tajemnicę, a może zwyczajnie o tym nie
myśleliśmy... Muzyka, rysunki, fotografie, książki, żagle - czas płynął wartkim
strumieniem, żywo, jak be-bopowe frazy, a lato było piękne, pachnące
zmurszałym, wilgotnym drewnem pomostu nad jeziorem, porannymi mgłami,
które nas nie witały, lecz żegnały po całonocnych rozmowach... Paliliśmy
papierosy "Kapitańskie", przekazując je sobie jak indiańskie
kalumety, a w powietrzu brzmiały, jakby zadomowione tam od zawsze, frazy
"A Momentary Lapse Of Reason" Floydów. Porysowana, pozbawiona pudełka
kaseta, z napisanym piórem tytułem - i niesamowite "Learning To
Fly", śpiewane, nucone, przeżywane tysięczny raz, jakby to był ten
pierwszy...
Ice is
forming on the tips of my wings
Unheeded
warnings, I thought I thought of everything
No
navigator to find my way home
Unladen,
empty, and turned to stone
A soul
in tension that's learning to fly
Condition:
grounded - determined to try
Can't
keep my eyes from the circling skies
Tongue-tied
and twisted; just an earth-bound misfit, I...
To było piękne lato. I miejsce -
brzmiące koncertami dobrych zespołów, które przyjeżdżały w gościnę
niespodziewanie, grały swoją muzykę wieczorami nad jeziorem, a rano nie było po
nich śladu. My w tym wszystkim - młodzi, skłóceni albo sprzymierzeni
braterstwem krwi, wierzący w swoje ideały, szukający granic... Godzinami
buszowaliśmy po jeziorze małymi "Karinami", zawijaliśmy nieprzepisowo
do pobliskiej przystani na piwo (jeden lub dwóch załogantów obowiązkowo
zostawało na pokładzie, żeby zachować pion i nie drażnić żywiołu...),
wdychaliśmy zapach trzcin i wody i uczyliśmy się muzyki nieba.
Małe miasteczko
tętniło życiem na okrągło - każdy mógł znaleźć coś dla siebie i kogoś, z kim
mógłby o tym pogadać. Przystań, ciemnia, pracownia malarska, sala prób, sprzęt,
nauczyciele (niewiele od nas starsi, ale świetni, doświadczeni w swoich
dziedzinach i w każdej chwili służący radą) - to było jak piękny sen... Nic
dziwnego, że nasza paczka tak się zgrała, że właściwie się nie rozstawaliśmy...
Przy braterstwie, którego doświadczyliśmy wówczas (czasem zastanawiam się, czy
to się wydarzyło naprawdę) dzisiejsze pojęcie: "integracja" - z
całym lepkim kontekstem wyjazdów, zgrupowań i hulanek, podczas których zapomina
się o innych i o sobie (rano zostaje majaczący w tyle skacowanej czaszki wstyd
- ale i on pomału karłowacieje i zanika) jest po prostu obelgą.
Wiele jesieni
później, kiedy jedno z nas odeszło, na własne życzenie i ostatecznie, poczułem,
że muzyka tej piosenki przestała grać. Niedawno zabrzmiała znowu, z
niespodziewanej przyczyny. Ale to już zupełnie inna historia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz